Nie znać historii,
to zawsze być dzieckiem.
Historia,
jest nauczycielką życia…
/ Cyceron /
Zakończenie II wojny światowej, dla Polski, jak i całego polskiego społeczeństwa, oznaczało koniec trwającej od sześciu lat gehenny bólu, cierpienia i smutku. Tworzyło również swoistą tamę dla niekończącego się oceanu łez, rozpaczy i przeżywania. Mogliśmy wreszcie cieszyć się zwycięstwem i pokojem, ponieważ Polska również znalazła się w obozie zwycięskiej koalicji. Jednakże do faktycznej pełni szczęścia, brakowało nam bardzo wiele. Mieliśmy się o tym przekonać w bardzo krótkim i nader tragicznym czasie oraz okolicznościach.
Po pierwsze, sowiecka wolność w strefie, w której mieliśmy szansę od nowa zaistnieć, nie dawała niestety nadziei na jakikolwiek oddech tej rozkoszy. Po drugie, budujący się rodzimy totalitaryzm , nigdy by nie pozwolił nawet, by wolność ta, kiedykolwiek mogła się urodzić i dorosnąć. Sowieckie wzorce postępowania i budowy socjalistycznej wielkości, były dla polskich komunistów więcej niż święte i prawdziwie objawione. Polskie ziemie, i te „stare”, i te, które powróciły teraz znów do „macierzy” , już w momencie zakończenia działań wojennych, nasycone były aż nadto w nadmiarze sowieckim wojskiem, „patriotami”, elementem, który ponad wszystko pragnął niepodzielnej władzy bez względu na znak, symbol i kolor, pod jakim mogła ona od teraz występować.
Swoistym klasycznym przykładem tej powojennej rzeczywistości był stosunkowo głośny w ówczesnych granicach kraju tzw. eksperyment gryficki. Aby jednak odtworzyć jego pełny i w miarę krystaliczny obraz, należy koniecznie zestawić ze sobą kilka istotnych dla tego rozumowania elementów. Przede wszystkim, należy dokładnie zorientować miejsce, czas i okoliczności, w jakich przyszło mu zaistnieć.
Miało to więc miejsce, w rejonie Pomorza Szczecińskiego, w okolicach przymorza. Ziem od najdawniejszych czasów przynależnych do państwa polskiego. Początkowo występowały tu wprawdzie plemiona Wendów, ludu z pogranicza Germanii i legendarnej Sarmacji dorzecza Wisły i pobrzeża Bałtyku. Nieznacznie później, zasiedliły ten obszar jednak plemiona czysto słowiańskie: Wolinian, Pyrzyczan oraz Brzeżan. Proces scalania tego obszaru z państwem Mieszka I, a potem jego syna – Bolesława Chrobrego spowodował, że na krótko włączony został do korony polskiej. Bardzo silne jednakże dążenie słowiańskich Gryfitów do samodzielności, spowodowało oderwanie tego regionu ku dającym większą swobodę samostanowienia Germanom. Wszystkie późniejsze zawirowania historii, stopniowego utwierdzały na tym terytorium silne wpływy germanizacyjne, nie zawsze sprzyjające Polsce i jej losom. Klasycznym przykładem jest fakt, iż w Szczecinie właśnie z początkiem wieku XVIII urodziła się przyszła caryca – Katarzyna II, która była jednym z głownych sprawców wszystkich rozbiorów Polski. Dopiero około XIX wieku, zaczęło Pomorze stopniowo „nawracać” ku Polsce. Stało się wtedy miejscem zmasowanych osiedleń warstw robotniczych polskiej emigracji zarobkowej. Po roku 1945, było jednym z punktów docelowych masowej repatriacji ludności polskiej z Kresów Wschodnich.
Otóż na tym właśnie terenie, trzynastym, co do wielkości miasteczkiem (wg danych z roku 2009), obecnego województwa zachodniopomorskiego, są właśnie Gryfice. Położone nad jedną z największych rzek Pomorza Szczecińskiego – Regą, usytuowane około 22 kilometry od linii brzegowej Bałtyku. Lokacji miasteczka dokonał około roku 1262 z poręki księcia Gryfitów – Warcisław III. Od roku 1386 było ono ważnym ośrodkiem handlowo-żeglugowym. Posiadało również najstarszą szkołę łacińską na całym Pomorzu. Przynależało nawet do stowarzyszenia handlu morskiego – HANZA, rozwijając z powodzeniem własną żeglugę na Redze. Obecny obszar Gryfic, to około 12,5 km² powierzchni, oraz około 17.000 mieszkańców (dane z roku 2009).
Jako miasteczko w strefie działań wojennych, nosiło nazwę: Greifenberg in Pommern. Wyzwolone zostało spod okupacji z dniem 6 marca 1945 roku. Walki występowały tu, jeżeli w ogóle, dość sporadycznie, stąd prawie bez jednego wystrzału, przeszło jakoby automatem w ręce sowieckiego komendanta miasta – mjr Łukina. Sowiecki pobyt w mieście (grabieże, celowe podpalenia, gwałty i zacieranie śladów po nich), spowodował jednakże, iż do końca roku 1945, zniszczonych zostało ponad 300 budynków z ogólnej zabudowy miasta, czyli około 40 % całości. Mniej więcej do końca roku 1945, nazywano miasteczko – Zagórzem (najprawdopodobniej wzorując się na prastarej jego nazwie – Góra Gryfitów). Dopiero z nastaniem roku 1946, powrócono do nazwy – Gryfice.
Miasto, jak i przyległy do niego teren, stał się wkrótce po wyzwoleniu nowoutworzonym powiatem. Jednocześnie ważnym punktem, do przeprowadzenia eksperymentu jednej z fundamentalnych socjalistycznych idei. Otóż w latach 1945-1951 powiat ten, zbudowany był z dwóch gmin miejskich: Gryfice i Trzebiatów, oraz 8 zbiorowych gmin wiejskich: Brojce, Gołańcz Pomorska, Górzyca, Karnica, Mrzeżyno, Przybiernówko, Sadlno i Trzygłów. Podejmowany projekt, miał uczynić to miejsce, jednym z promieniujących źródeł umacnianego polskiego komunizmu. Aby mogło to rzeczywiście nastąpić, należało uprzednio właściwie jednak przygotować i „urobić podłoże”…
Z dniem 21 sierpnia 1945 roku, rozkazem Nr 0449/1945 I wiceministra Obrony Narodowej, została przeniesiona do Gryfic (Zagórza) z miasta Lublin – Oficerska Szkoła Piechoty Nr 2. Tym samym, ulegały rozwiązaniu, a właściwie włączeniu w skład przenoszonej szkoły, obecne dotąd w mieście od chwili jego wyzwolenia: Kursy Oficerów 1 Armii Wojska Polskiego (dalej 1 AWP). Faktycznie, przenoszona szkoła, była ówcześnie największą na tę chwilę, w całym Wojsku Polskim (dalej: WP), ponieważ jednorazowo kształcono w niej około 2000 podchorążych.
Pierwszy transport kandydatów na oficerów, dotarł z Lublina do Gryfic drogą kolejową 6 września roku 1945. Grupa składała się z: 54 oficerów, 395 podchorążych i 148 podoficerów i szeregowych. Transportem dowodził mjr Alizarczyk. Komendantem grupy pozostawał kpt. Gładki. Natomiast kwatermistrzem dbającym o zaopatrzenie, był kpt. Żabokrycki. Przyjeżdżająca grupa, miała wyznaczone bardzo konkretne zadania z chwilą dotarcia do celu. Miała dogłębnie i właściwie rozpoznać lokalne środowisko. Ponadto, zagospodarować miejskie koszary z całym niezbędnym i towarzyszącym im majątkiem do funkcjonowania przyszłej „kuźnicy kadr dowódczych WP”. Tym samym, przekonać do siebie całe lokalne środowisko ludności autochtonicznej, jak i osiedlanej, iż właśnie WP stanowi sól tej ziemi i tylko jemu ma prawo ta ludność zaufać na zawsze. Ma w nie wierzyć, że potrafi go zawsze i przed wszystkimi obronić. Miała również bać się go jednocześnie, że będzie tą właściwą ręką sprawiedliwości ludowej, nagradzającą za wciąż enigmatyczne „dobro”, oraz karzącą za szerzące się powszechnie „zło”. Tropem grupy pierwszej, następna z Lublina, wyjeżdżała już w 5 dni później, czyli: 11 września 1945 roku, licząc w swoim składzie: 56 oficerów, 139 podchorążych, oraz 252 szeregowych (tym aż 3 kobiety).
W chwili przejmowania całości żołnierskiego mienia, w gryfickich koszarach znajdowało się jeszcze: 68 oficerów, 281 podchorążych, oraz 158 żołnierzy obsługi. Była to pozostałość po Kursach Oficerów 1 AWP. Pierwszej formie szkolenia specjalnie dla WP, zainicjowanej rozkazem Nr 091 z dnia 18 czerwca 1944 roku przez dowódcę armii, jeszcze na obszarze Wołynia. Ta konkretna forma szkolenia dowódców, rozpoczynała swoją działalność wówczas, dzięki dozgonnej serdeczności naszych sowieckich braci, w budynkach byłego seminarium duchownego w Łucku. Generalnie, ze „starej” szkoły (Kursy Oficerów…), do końca sierpnia odeszło z Gryfic, do innych szkół, jednostek lub zdemobilizowano do rezerwy około 1900 oficerów, podchorążych i żołnierzy. W „nowej”, uruchamianej dopiero co szkole, w cyklu 6 – 12, a nawet 18 miesięcy, podjęto szkolenie dowódców plutonów: strzeleckich, ciężkich karabinów maszynowych, zwiadu, rusznic przeciwpancernych, miotaczy ognia, oficerów polityczno-wychowawczych, służb administracyjno-gospodarczych i wielu innych, których ciągle odczuwało się brak w polskich armiach, bądź stanowiska te, wciąż obsadzano oficerami sowieckimi. Był to niestety w dużej mierze, nieubłagany i nieodwracalny w konsekwencjach jeszcze jeden ze skutków perfidnego sowieckiego mordu w Katyniu, choć nie tylko.
Zdecydowana większość ówczesnych słuchaczy szkoły, rekrutowała się z ludzi, którzy praktycznie nie mieli nic, bądź bardzo niewiele do stracenia. Młodość i wykształcenie zabrała im wojna. Właściwie poza umiejętnością walki i zabijania, nie posiadali nic innego. Czas zmagań wojennych odebrał im rodziny, pozbawił praktycznie wszystkiego, co człowiekowi jest potrzebne do normalnego życia. Na pewno wszystkim marzyło się lepsze życie, niż prowadzili przed wojną. Tu natomiast mogli znaleźć swój wymarzony dom, pracę, stabilizację, pewną pomoc dla ewentualnie pozostałej przy życiu rodziny. Inna grupa, przeważnie „przerośniętej” młodzieży, marzyła o wielkich sukcesach jako przyszli żołnierze zawodowi, o prestiżu munduru w społeczeństwie, o legendach bohaterskich dowódców, a nawet łatwości życia, jako nowa, groźna broń w rękach budującej się komunistycznej władzy. Na pewno, przeważająca większość kandydatów na dowódców, wywodziła się z ciepłego wciąż jeszcze szlaku bojowego, bądź opuszczanych zaledwie co łóżek szpitalnych, po odniesionych ranach i kontuzjach wojennych. Legitymowała się ponadto wymaganym, a więc priorytetowym natenczas, chłopskim lub robotniczym pochodzeniem. Mniej więcej połowa z nich, miała ukończone aż …wykształcenie podstawowe. Mogła więc z powodzeniem, wypróbować kuszący ich los. Tym bardziej, że głoszono wtedy dość powszechnie modne hasło dla coraz bardziej sowietyzowanych szeregów ówczesnego społeczeństwa: Nie matura, a chęć szczera, zrobi z ciebie oficera…
Szkoła, dorównując do wymogów i standardów nowoczesnych sił zbrojnych, wielokrotnie zmuszona była zmieniać, modernizować i dostosowywać swoje programy szkolenia do postępującej powojennej rzeczywistości. Stąd programy w pierwszych latach szkolenia, obejmowały tylko 14 przedmiotów czysto wojskowych: taktyka, wyszkolenie strzeleckie, musztra, wychowanie fizyczne, wychowanie wojskowo-polityczne, terenoznawstwo, regulaminy, służba saperska, służba chemiczna, broń pancerna, artyleria, łączność, administracja wojskowa oraz lotnictwo. Ponadto, starając się „nadrobić czas wojny”, jak i wyrównując „zgubione w wojnie” wykształcenie, szkoła serwowała również 6 przedmiotów o charakterze ogólnym: język polski i literatura, historia, matematyka, geografia, fizyka i chemia. Całość kończyła się pierwszym stopniem oficerskim – podporucznik, jak również egzaminem maturalnym. Oficer jako przełożony i zwierzchnik, zobowiązany był przecież posiadać co najmniej maturę, nie wspominając o poziomie tak bardzo pożądanego natenczas wyższego wykształcenia. Łącznie, zapewniała więc kształconym około 1800 godzin szkolenia. Wiedza, rozdzielona była na trzy semestry: I okres obejmował około 7 tygodni (273 godziny) i przeznaczony był głównie na naukę zadań związanych z dowodzeniem na szczeblu najniższym – dowódcy drużyny; II okres to około 28 tygodni (1023 godziny) z zadaniami dowodzenia na szczeblu właściwym dla nauki w tej szkole – dowódcy plutonu; III okres, to kolejne około 14 tygodni (495 godzin) z zadaniami orientacji i zaznajomienia z działaniami na szczeblu wyższym niż „dowódca plutonu”, czyli: dowódcy kompanii oraz dowódcy batalionu.
Na pewno wielkim zainteresowaniem, cieszyły się również włączane celowo w program wszelkie zajęcia „nadprogramowe” w postaci, między innymi: nauka jazdy samochodami terenowymi (coraz bardziej popularnymi wtedy na wyposażeniu wojska), nauka oddawania honorów szablą, a nawet nauka jazdy konnej. Szczególne zaciekawienie budziły również takie zajęcia, jak na przykład: nauka zachowania w środkach komunikacji państwowej i obiektach kultury oraz restauracjach. Uczono też norm dobrego wychowania, między innymi: jak posługiwać się sztućcami, oraz kultury zachowania przy stole i dobrych obyczajów w towarzystwie. Rozkład zajęć, dość szczelnie wypełniał każdy kolejny dzień: od 8.00-14.00 zajęcia zasadnicze; 15.00-16.00 obiad; 16.00-17.00 wypoczynek; 17.00-19.00 nauka własna; 19.00-19.30 czyszczenie broni; 19.30-21.00 praca kulturalno-oświatowa; 21.00-21.30 kolacja; 21.30-22.30 czas wolny; 22.30-22.45 apel wieczorny; 22.45-22.55 toaleta wieczorna 22.45-22.55; 23.00 capstrzyk.
Całkiem spora część kadry zatrudnionej w szkole, mieszkała wraz z całymi rodzinami, w wynajmowanych początkowo mieszkaniach, a nawet domach „służbowych” na terenie samych Gryfic i Trzebiatowa, lub w bezpośrednim pobliżu miasteczek, a nawet pobliskich wsiach. Wszyscy przyszli oficerowie natomiast, dysponowali w miarę dobrym umundurowaniem i zakwaterowaniem na terenie koszar. Wszystkim wystarczyło łóżek i pościeli. Ponadto na miejscu operatywne były służby stałego zaopatrzenia i bieżącej naprawy odzieży oraz obuwia. Stołowano się w trzy razy dziennie, ponieważ szkoła dysponowała własnym majątkiem ziemskim. Ponadto stołówkę obsługiwały niemieckie kobiety, które ciągle jeszcze nie opuściły tego rejonu. Świeżą żywność, na bieżąco dostarczano z własnego gospodarstwa rolnego, jak też i okolic pobliskiego Trzebiatowa a także Płot.
Ostatnich Niemców z miasteczka polecono wysiedlić „do siebie” (poza Odrę), dopiero z końcem roku 1945. Ich miejsce, w miarę szybko zajmowała napływowa ludność osadnicza „nowych” Ziem Odzyskanych z rejonów Polski centralnej (ta liczyła przede wszystkim na własną wreszcie ziemię z parcelacji osadniczych), ale też i obszarów pobliskiego terenu: zielonogórskiego, poznańskiego, i koszalińskiego. Wkrótce normą stało się również osiedlanie, jak na wszystkich Ziemiach Odzyskanych, ludności z obszaru byłych Kresów – szczególnie rozległych terenów Wołynia i byłego województwa Tarnopole. Mało tego, w rejonie już teraz polskiego pobrzeża morskiego, pozostawało także sporo Rosjan, których losy wojny „usadowiły” tu, jako zesłanych na „roboty przymusowe” do Rzeszy. Całkiem logicznym pozostaje, że istniejąca na tym terenie wielka szkoła wojskowa, chociaż w pewnym stopniu, była skutecznym, a nawet odstraszającym przeciwdziałaniem bardzo wysokiej w tym regionie (nawarstwienie różnych typów ludzi, kultur i narodowości), fali przestępczości, gdzie mnożyły się w zastraszającym wprost tempie akty grabieży i rabunku, napadów i gwałtów, a nierzadko także i morderstw.
W pełni zrozumiałym pozostaje także, że często ten różnokolorowy, jak i różnojęzyczny tłum, miał w sobie ponadto inność w postaci ludzi, którzy znaleźli się tu i teraz właśnie. Wciąż szukali czegoś innego, może łatwego życia i przygód, może czegoś, czego sami nawet nie potrafili dokładnie określić. Byli więc między innymi: mniejsi i więksi cwaniacy, przestępcy, handlarze wszystkim co przedstawiało sobą jakąś wartość, oszuści próbujący ubić swój własny pokrętny interes dla zysku. Jeszcze inni, to ludzie powracający akurat z niewoli, z obozów, z więzień, demobilizowani do cywila wczorajsi żołnierze-tułacze, wreszcie powracający z zagranicy emigranci, uciekinierzy, przesiedleńcy. A w końcu byli i tacy, którzy po wojnie i jej strasznych doświadczeniach, dopiero teraz szukali własnego miejsca na ziemi, tylko i wyłącznie dla siebie. Na tym fundamencie doszukać się dzisiaj można zupełnie dogłębnego i faktycznego oraz pełnego wyjaśnienia, dlaczego polski mundur w tym okresie, mimo, że coraz bardziej sowietyzowany, miał tyle powszechnego szacunku, podziwu i uważania w formującym się społeczeństwie (dominowało wtedy nawet dość popularne hasło: Za mundurem panny sznurem). Na pewno jeszcze bardzo długo z tego swoistego przywileju szczodrości zaufania społecznego korzystało LWP w całkiem późniejszej przyszłości.
Nie powinno się także pomijać, przy tej okazji, milczeniem faktu, że teren Pomorza, był szczególnie nasycony w tym właśnie czasie agentami zarówno polskiej, jak i sowieckiej bezpieki z jednej strony, oraz żołnierzami wyklętymi z drugiej. Ten szczególny charakter oddaje dość znaczny stopień dużego zalesienia obszaru i pobliże granicy morskiej, oraz jego olbrzymie natenczas zróżnicowanie międzynarodowe. Nie do końca wyjaśnione pozostają wciąż obecnie chociażby zagadkowe piwnice śmierci byłego obiektu wojskowego na przykład w Bornem Sulinowie i nie tylko, gdzie wielu wyklętych oraz wrogów ludu, zakończyło swój żywot w nadludzkich wprost męczarniach. Tam właśnie, choć nie tylko, wierni władzy funkcjonariusze wypełniając wzniosłe hasła partii – aby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej…, budowało fundamenty przyszłej Polski. Najlepszym odzwierciedleniem minionego, pozostaje fakt, iż w okresie lat 1950-1955 (tzw. Planu Sześcioletniego), aresztowano w skali kraju około 40.000 osób. W tym około 5.000 tylko za… niepewność polityczną, bądź złe urodzenie. Próbując wszystkie te osoby wyprostować politycznie, wysyłano je między innymi do obozów pracy katorżniczej. 1.000 osób przy tej okazji skazując, jako straconych „na zawsze” dla państwa, na – karę śmierci. Wojskowa Służba Informacji (dalej WSI; kontrwywiad wojskowy), przeprowadziła wtedy szereg masowych aresztowań w wojsku – szukając wrogów państwa i ustroju. Latem roku 1951 przeprowadzono słynny „proces generałów”, wśród których znaleźli się między innymi: gen. Stanisław Tatar, gen. Jerzy Kirchmayer, gen. Stefan Mossor. „Przy okazji”, powiązano z nimi wielu oficerów różnych rodzajów broni. Generałów osądzono wyrokami dożywocia. Kilkunastu pułkowników otrzymało po około 15 lat więzienia. Natomiast kilkunastu majorów, zaserwowano wyroki po około 12 lat więzienia. Ponadto, ponieważ pełnoprawnym prokuratorem lub sędzią wojskowym (choć nie tylko), można było zostać wówczas już po 15 –miesięcznym „przygotowaniu”, dość szybko rozprawiono się z niewygodnymi oficerami niższego szczebla, jakoby także związanymi z sądzonymi generałami. Osądzono tylko (aż?!), 86 oficerów, wydając przy tej okazji tylko… 40 wyroków śmierci, z czego 20 naprawdę wykonano.
„Nowa” gryficka szkoła oficerska, wprawdzie oficjalnie zakończyła swoją działalność w Gryficach z początkiem maja roku 1947, ale to, co spowodowała swoim zaistnieniem, stanowiło dopiero swoiste „preludium” do rozpoczynającej się i toczonej długofalowej gry na skalę państwa budującego komunizm – Polski. Otóż z końcem kwietnia właśnie roku 1947, rozpoczęło się „czyszczenie” całej wreszcie połączonej części sowieckiej z połacią, w dużej mierze byłych polskich Kresów Wschodnich, Ukrainy. Aby mogła stanowić nierozerwalną całość ze swoją sowiecką „ojczyzną”, należało usunąć z niej na pewno element niewygodny dla ojczulka Stalina. Wiadomo, że chodziło o niepokorny, bo domagający się suwerenności, naród rdzennie ukraiński. Pod pozorem wyizolowania z tych terenów byłych „bojówek” banderowskich Ukraińskiej Powstańczej Armii (dalej: UPA), rozpoczęto tzw. Akcję WISŁA. Formalnie trwała: od 17 kwietnia do 12 sierpnia roku 1947, choć wiadomo, że jakoby ostatnie 32 rodziny do „przesiedlenia” z Podhala wywieziono dopiero w roku 1956. Nieformalnie wiadomo natomiast, że korzystając z tej sztucznie nadarzającej się „zasłony”, rozgrywano jednocześnie główny dramat tzw. żołnierzy wyklętych. Czyli przy okazji, dokonano prawie-że otwartej walki z „zaplutym karłem reakcji” (jak niekiedy potocznie nazywali komuniści podziemie niepodległościowe w Polsce). Wiadomo też, że walka nieformalnie, trwała na ziemiach polskich prawie do końca lat 60, choć może i jeszcze dłużej.
Wykorzystano przy tym w pełni ideologiczną podbudowę społeczną – wojsko, które w sposób właściwy (czy naprawdę do końca świadomy?) wspierało już sterowane społeczeństwo, przesycone agentami bezpieki zarówno polskiej, jak i sowieckiego NKWD. Wskazują ku temu, aż nadto zaistniałe dowody. O ile z początkiem roku 1950 w szeregach WP, lokalizowano tylko 7.550 osób związanych w różny sposób z informacją wojskową i służbą bezpieczeństwa, to tylko w dwa lata później, czyli około roku 1952, liczba tych osób sięgała już…. 23.112.
Następnym krokiem ku socjalistycznej drodze, była próba właściwego „nakierowania” polskiej gospodarki rolnej. i tu zaczyna się właściwy Gryficki eksperyment. Tym bardziej, że towarzysze partyjni, jako „delegowani” przedstawiciele polskiego Narodu, już dekretem z dnia 6 września roku 1946 dostrzegali, iż 90 % areału rolnego powinno pozostać (może początkowo?), w rękach drobnych gospodarstw indywidualnych, a około 10 % powinno zyskać statut „gospodarstw wspólnych” w procesie postępującej kolektywizacji. Wiadomo też, że z nastaniem połowy roku 1948, kolejne obrady Kominternu (Międzynarodówka Komunistyczna) w Bukareszcie, poddały pod dyskusję, a następnie jako uchwałę do realizacji wniosek, o rozpoczęcie procesu kolektywizacji rolnictwa na obszarze państw tzw. bloku komunistycznego. W Polsce, ku takiej decyzji międzynarodowego forum, odniosła się oczywiście główna siła przewodnia Narodu, w postaci VII Plenum władz centralnych Polskiej Partii Robotniczej (dalej: PPR). Plenum obradowało w okresie od 31 sierpnia do 3 września 1948 roku. W jego trakcie, jeden z czołowych liderów ówczesnego kierownictwa partii – Hilary Minc, dokonał aż nadto wyraźnego podziału wsi na: biedaków, średniaków i kułaków. Podjęto wtedy także wiążące decyzję o realizacji tegoż projektu na gruncie polskim. Tym bardziej, że inny z liderów, także ważny ówcześnie człowiek tej partii – Władysław Gomułka, był zdecydowanym przeciwnikiem tego postanowienia. Z tego względu, podjęto nawet specjalną uchwałę skierowaną zdecydowanie przeciwko temu ostatniemu i jemu podobnych: „o namawianiu społeczeństwa do odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”. Decyzję tej uchwały poparli inni ważni ówcześnie towarzysze partyjni, między innymi: Bolesław Bierut, Jakub Berman, oraz wspomniany już Hilary Minc. Zanim jednak rozpoczęto jej faktyczną realizację, musiało upłynąć trochę czasu. Problem faktycznie naprawdę musiał dojrzeć. Musiały się do niego ustosunkować inne czynniki, mające tzw. posłuch społeczny. Generalnie, z dniem 10 lutego roku 1950, swojego pełnego poparcia dla tegoż projektu, udzieliła komunizująca już wtedy ogólnopolska partia chłopska, czyli Zjednoczone Stronnictwo Ludowe (dalej ZSL). Natomiast z dniem 14 kwietnia roku 1950, dosłownego błogosławieństwa dla zaistniałego problemu, udzielił także Episkopat polskiego Kościoła, w uzgodnieniu z ówczesnym czysto prosowieckim rządem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Aby ta wielka sprawa zyskała w oczach całego Narodu, za pomocą ówczesnych mediów: prasy, radia, plakatów, ulotek, zaczęto propagować, jak wygląda sytuacja polskiego poziomu życia i czym jest to powodowane. Otóż jeszcze w roku 1949, towarzysze partyjni ustalili, upoważnieni jakoby z poręki polskich obywateli (?!), że rolnik posiadający więcej niż 15 ha ziemi to – kułak. Przy czym dorobiona przez partię ideologia dopowiadała, że na pewno taki „kułak” zawsze „nadwyżkę produkcji” bądź ukrywa, bądź niszczy zebrane plony, by nie oddać ich dla dobra ogółu – przeciętnych obywateli państwa. Takich rolników (kułaków) na skalę kraju było wtedy zaledwie niepełne 10 %. Mało tego, wtedy także ustalono, że kułakiem jest nawet rolnik, który posiada dach swego wiejskiego domu kryty… dachówką, a nie deskami z papą, lub nawet strzechą. Aby więc w sposób widoczny poprawić życie „przeciętnego” polskiego, socjalistycznego obywatela, należy dokonać tzw. rozkułaczenia polskiego rolnictwa. Po prostu, pozbawić „kułaków” wszelkich dóbr, a gospodarstwa włączyć do tworzonych wzorem sowieckim: kołchozów oraz sowchozów, ewidentnie kończąc zaistniały problem „raz na zawsze”. W roku 1950, ówczesny polski parlament, w składzie partyjnych przedstawicieli Narodu, podjął dodatkowo nakaz 4 słynnych dzisiaj „antykułackich” ustaw dla rolnictwa: obowiązkowych dla wszystkich rolników dostaw: zboża, ziemniaków, mleka, zwierząt rzeźnych. Tę wyraźną już kolektywizację, realizowano w dwóch pośrednich etapach:
a) lata 1949-1951, tzw. przymusu bezpośredniego
Dość pospiesznie dokonywano aresztowań chłopów opornych tzw. uspółdzielczeniu ziemi. Ustalone przez władze specjalne trójki zbożowe wchodziły na teren gospodarstwa, dokonując bezpodstawnej rewizji domostwa, często kradzieży i dewastowania mienia rolnika i jego rodziny. Stosowała siłę fizyczną i szykany, z aresztowaniem w imieniu socjalistycznej władzy włącznie.
b) lata 1951-1954, tzw. przymusu pośredniego
Trochę z bardziej niby „ludzką twarzą”, nakazową politykę fiskalną i koniecznością obowiązkowych dostaw dla państwa.
W ten sposób w roku 1950, na terenie powiatu Gryfice, zaistniało (jedne z pierwszych na ziemiach polskich w ogóle), 7 spółdzielni rolniczych, które gospodarowały na areale około 2.350 hektarów. Do roku 1955 utworzono takich spółdzielni w tych okolicach tylko…65. Zrzeszały już wtedy około 1630 rolników, gospodarując na powierzchni około 18.100 ha. Generalnie, masowo przystępowali do tych spółdzielni chłopi o stosunkowo niskim statusie społecznym, którzy ziemię otrzymali w wyniku racji własnego osadnictwa na tzw. Ziemiach Odzyskanych; parcelacji nacjonalizowanego państwa w latach 1944-1948, oraz posiadania statusu osadnika wojskowego (te osoby jako walczące o Ojczyznę, mogły dostać od towarzyszy partyjnych, w ramach „przelanej krwi”, nawet całe własne gospodarstwa rolne. Najogólniej rzecz biorąc, w tym okresie funkcjonowały 4 typy spółdzielni:
a) Zrzeszenie Uprawy Ziemi (wspólna własność gruntów, lecz z zachowaniem prywatności ziemi, maszyn i narzędzi rolniczych)
b) Rolnicze Zespoły Spółdzielcze (wspólne gospodarowanie na połączonej ziemi, jednakże bez inwentarza gospodarczego)
c) Rolnicze Spółdzielnie Wytwórcze (wspólność ziemi wraz z inwentarzem martwym i żywym; wspólna część budynków i maszyn oraz narzędzi)
d) Rolnicze Zrzeszenie Spółdzielcze (na warunkach podobnych do – Rolniczych Zespołów Spółdzielczych).
Kolejne posiedzenie partii – już teraz w nowej odsłonie, jako Polska Zjednoczona Partia Robotnicza (dalej PZPR), z dniem 16 maja 1951 roku, potępiło tzw. wypadki gryfickie. Był to skutek masowo wpływających ogólnopolskich skarg od wcale pokaźnej grupy chłopów, na wyczyniany przez partię przymus ekonomiczno-rolny. Wśród skarżących znalazł się wtedy m.in. żołnierz – rolnik, który za walkę w obronie własnej Ojczyzny (odznaczony wieloma wysokimi odznaczeniami bojowymi) otrzymał ziemię z parcelacji i zamierzał na niej gospodarować sam, a nie w ramach kołchozu. Swoje skargi na „rozkułaczenie”, kierował bezpośrednio do naczelnych władz państwa. Wraz z nim, o największym zamieszaniu, czynionym przez tzw. „trójki zbożowe” i ich nadgorliwej pracy, złożyło skargi jeszcze 11 podobnych rolników Spowodowało to eksces na skalę państwa. Zdecydowaną odpowiedzią na kierowane przez rolników zarzuty, było doprowadzenie z dniem 25 maja 1951 roku do tzw. procesu pokazowego przez Sąd Najwyższy w Warszawie. Rząd w ten sposób dawał zapewnienie swojej jedności z Narodem. Po wnikliwym rozpatrzeniu sprawy, wymierzył mianowicie najbardziej „ambitnym” przedstawicielom trójek zbożowych karę. Było to aż… 13 osób (na kilkadziesiąt) w skali całego państwa. Pięciu głównych sprawców popełnionych wykroczeń, skazano na śmiesznie niskie wyroki 4-5 lat więzienia. Ośmiu uczestniczących z nimi przedstawicieli organizacji młodzieżowej, skazano na 1-2 lata więzienia. Resztę, z braku wystarczających dowodów, uniewinniono. Wszystkich skazanych i tak dzięki amnestiom bardzo szybko wypuszczono. Dzień przed procesem, uczyniono im także scenę „powszechnego potępienia” przez wszystkich towarzyszy partyjnych, usuwając ich z szeregów partii. Bardzo wąskiej grupce rolników wypłacono odszkodowania. Resztę zapewniono, że… od teraz będzie lepiej.
Generalnie, efektem działań kolektywizacji w skali kraju w roku 1952, za niewywiązywanie się z tzw. obowiązkowych dostaw, skazano tylko… 94.000 rolników. Natomiast w roku 1953, ich liczba wzrosła już do około… 250.000 osób. Przy czym najbardziej opornych, od razu „uczono socjalistycznego gospodarowania” za pomocą obozów pracy przymusowej (m.in. w kopalniach), przez które przeszło około 200.000 osób.
Pamiętać należy również, iż w skali kraju ilość przymusowych kołchozów rosła dość szybko. Gdy w roku 1949, było ich zaledwie 243, to w roku 1955 już – 9.790, czyli w dużym przybliżeniu około 10 % całej ówczesnej powierzchni ziemi rolniczej państwa polskiego. Wynika w tym momencie także potrzeba nadmienia, że tzw. wypadki gryfickie, nie były jedyne w skali komunizowanego kraju. Podobne ekscesy społeczno-polityczne miały miejsce między innymi w okolicach Drawska (wypadki drawskie), Białegostoku (wypadki białostockie) oraz ówczesnej „stolicy” polskiego komunizmu – Lublina (wypadki lubelskie).
Podejmując próbę reasumowania całości rozumowania, kolejne gremialne obrady organizacji partyjnej w postaci Plenum, już z Władysławem Gomułką na czele, zdecydowanie i wyraźnie potępiło nakaz kolektywizacji rolnictwa za pośrednictwem spółdzielni produkcyjnych, które obowiązywały jednakże i tak aż do roku… 1956. Po tym czasie, zaczęto je samoczynnie rozwiązywać, bądź przekształcać w „nową formę organizacyjną”, tzw. Kółka Rolnicze. W roku 1957, w powiecie gryfickim powstało już 7 „nowych” (przekształconych) organizacji zrzeszających łącznie aż 155 członków. Natomiast w roku 1963, rozpoczął się na terenie gryfickim najnowszy etap „wspólnego gospodarowania” – powstała Spółdzielnia Produkcyjna w Smolęcinie.
Literatura pomocnicza:
• Akademia Podlaska, Dzieje, wojsko, społeczeństwo, Siedlce 2006.
• Białecki T.(red.), Ziemia gryficka, t.1-2, Szczecin 1971-1973.
• Biuletyn Pamięci Narodowej, t. 9-10, Warszawa 2005.
• Czajka M., Kamler M., Sienkiewicz W., Leksykon historii Polski, Warszawa 1995.
• Garlicki A., Historia 1939-1996/97, Warszawa 1997.
• Kopaliński W., Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1991.
• Kura A., Aparat bezpieczeństwa i wymiaru sprawiedliwości wobec kolektywizacji wsi polskiej 1948-1956, Warszawa
• Pronobis W., Polska i świat w XX wieku, Warszawa 1996.
• Skrzynecki P., Wysiedlenie ludności ukraińskiej w Polsce w latach 1944-1946, Warszawa 1988.
• Szymczak M.(red.), Słownik języka polskiego, t. 1-3, Warszawa 1978-1981.
• Wielka Encyklopedia PWN, t. 10, Warszawa 2002.
• www.gryfice.pl [dostęp: 1.12.2014 r.]
• www.SuperPortal24.pl [dostęp: 1.12.2014 r.]
Komentarze