dr Włodzimierz Nikitenko – blog historyczny

18 stycznia 2015
Kategorie: Bez kategorii

Mniejsze zło…

Opublikowano: 18.01.2015, 16:43

Przeciwnik, któremu po tchórzowsku ustąpiłeś,
nie zadowoli się tym, co uzyskał i zechce
pozbawić cię innych rzeczy. Wzrośnie jego
zuchwałość, bo zacznie cię lekceważyć…
Obrońcy twoi będą zaś mniej ci przychylni,
gdyż przekonają się o twojej słabości
i tchórzostwie…

/ Nicolo Machiavelli /

 

Wielu ludzi osiągając choćby najmniejszy (pomijając kolejne stopniowanie: większy, największy…) sukces, zwycięstwo, szczególną uwagę lub znaczenie na szczeblach władzy, w miejscu pracy, w lokalnym środowisku, a niekiedy… we własnym nawet domu, usilnie stara się, by zapamiętano ich i im, jacy byli mądrzy, jacy wielcy, jacy piękni, jacy… Zrozumiałym pozostaje więc, że znaczna większość z nich, od tego właściwie momentu, najlepiej zatarłaby całą swoją przeszłość, szczególnie tę niechlubną i najmniej wartą pokazania. Jakże głęboką, odpowiednią, a nawet fundamentalną znaczeniowo dla tej chwili, pozostaje wypowiedziana wiele lat temu już, sentencja autora „Wojny i pokoju” i „Anny Kareniny” – Lwa Tołstoja: „Kochamy ludzi za dobro – któreśmy im dali, nienawidzimy za zło – któreśmy im wyrządzili…”.
Współczesna polityka, jak i głoszone wszem i wobec ogólne poglądy społeczne, wciąż mają spełniać swoją zasadniczą funkcję przede wszystkim, jako tzw. „mieszadła ludzkich umysłów”. Wielcy aktualnej władzy, pozostają nadal wiernymi wyznawcami odwiecznej, żelaznej zasady, iż lepiej jest wtedy i tylko wtedy, gdy zwykły, szary, przeciętny obywatel, wie zawsze mniej jak więcej. To także niezwykle cenny artefakt nie tylko poprzedniego systemu polskiej władzy, ale władzy w ogóle, od samego początku jej zaistnienia. Pewnie i dlatego, wciąż aktualnym pozostaje: by coś pozostało tajemnicą, by pewnych faktów nie można było odtajnić, by w końcu pewni ludzie pozostawali dalej poza kręgiem najmniejszej chociażby skazy, nie mówiąc już o podejrzeniu, by można było przeprowadzić np. powszechną dekomunizajcję, a w niej np. lustarcję.
Czyż nie sowieckimi wzorcami historii, pozostaje ukrywanie przed własnym Narodem rzeczywistej i faktycznej prawdy, jako wciąż jednak mniejszego zła? Po co niby maluczkim taka wiedza? Czyż nie z tego powodu, musiała przydarzyć się śmierć na przykład jednemu z byłych premierów PRL – Piotrowi Jaroszewiczowi, „naczelnemu psu” Komendantowi Głównemu Policji – generałowi Markowi Papale, lub pierwszemu dowódcy specjalistycznej jednostki GROM – generałowi Sławomirowi Petelickiemu? Problem pozostaje otwarty, a właściwie nawet prawdę mówiąc, nie istnieje. Posiadana przez osoby te wiedza, musiała posiadać najprawdopodobniej cechy pierwiastka śmiertelnej toksyczności. Mogła pewnym osobom – dziś „spokojnym, a nawet wzorowym obywatelom współczesnej Polski” zaszkodzić, jeżeli nie dokonać całkiem niepotrzebnego i nagłego wyłomu w ich życiu. Łącznie, ze znacznym wpływem na sterowaną z daleka delikatnie władzę, a może tylko… poważne uzależnione od ich wpływów rządy ekonomiczne w kraju, a może nawet poza nim?
Jakże klasyczne w tej sytuacji wydaje się rzucone kiedyś, niby mimochodem stwierdzenie w typie: „Wielu myśli, że kupili sobie milczenie i że ich tajemnice spoczywają w archiwach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Ale być może… nie wszystko znajduje się na ulicy Rakowieckiej…”. Tak dobitnie określił czas „sprzątania teczek”, po okresie KOMUNY, jeden z członków nie bardzo lubianej, choć wciąż sentymentalnej dla wielu partii? Znający postać bliżej dopowiadają, że człowiek ten doskonale wiedział, co mówi. Bowiem jeszcze w czasach wszechwiedzącej i jedynej właściwej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (dalej PZPR), doprowadzał nie raz swoimi postanowieniami i decyzjami do „szewskiej pasji” bądź „spędzania snu z powiek” wielu znacznym w tamtym czasie prominentom. Oczywiście, nie do końca odgadnioną tajemnicą najprostszego rozumienia, pozostaje także i swoista, choć przemyślnie ukryta groźba, zawarta w wypowiedzianych wówczas słowach.
Czyż jest to jednak coś nowego? Chyba i na pewno zdecydowanie nie. Od chwili, gdy śmiała zaistnieć, nawet jeszcze tylko w zarysie Ludowa Ojczyzna, już ustalano i przyjęto pewne reguły niezmiennej od wieków gry zwanej – w ł a d z a. Kolejnym przykładem na pewno klasycznym, jest chociażby: „człowiek, który się kulom nie kłaniał” – w stopniu generała Wojska Polskiego (dalej: WP). Wojskowy, którego spotkać trzeźwego, zdarzyło się chyba tylko na jego własnym pogrzebie. Ten bezsprzecznie wielki komunistyczny bohater z Hiszpanii, późniejszy zastępca dowódcy I Korpusu Polskiego, a następnie Armii Polskiej w ZSRR, a także późniejszy dowódca 2 Armii Wojska Polskiego, jest na wskroś postacią ze spiżu. Niby olbrzymią i błyszczącą, czy aby jednak na pewno wielką? Mało tego, jest bezsprzecznie winny nieudolnego, bo pijanego, dowodzenia w jednej z większych „polskich” operacji II wojny światowej na odcinku Budziszyn – Drezno. Cena popełnionego mniejszego zła wówczas okazała się na tyle poważna, że jej rachunek końcowy, to tylko: 4.902 poległych, 2.798 zaginionych i 10.532 rannych i kontuzjowanych.
Codziennością budowanej „z mozołem” dla systemu komunistycznego władzy ziem polskich, wciąż, aż do końca lat sześćdziesiątych (o ile nie jeszcze dalej), pozostawały „cierpienia setek ofiar i ich niewinnej śmierci”. Gdy dla przykładu, pewnego słonecznego poranka zawieruszyła się ulubiona fajka ojczulka Stalina, to fakt ten od razu zyskał rangę „wydarzenia”. Natomiast rozstrzelanie w tym samym czasie około tysiąca domniemanych „wrogów ludu i socjalistycznej ojczyzny”, pozostawało tylko mniejszym złem, a więc jedynie… wartością statystyczną. Niby w końcu ostateczna śmierć Stalina, raz na zawsze zmieniła oblicze Rosji bolszewickiej. Nie stanowiło to jednak wcale przeszkody, by w kilka zaledwie lat później, jego partyjny następca – Nikita Chruszczow, mógł użyć spokojnie zwrotu: „Czy wam się to podoba, czy nie, historia jest po naszej stronie. My was pogrzebiemy”. Faktycznie, za jego władzy, „udało się” skutecznie zagłodzić około 10 milionów osób w słynnym głodzie Ukrainy. Chruszczow, dla podkreślenia swojej ważności, dokończył tę wiekopomną zresztą sentencję słowami: „…chcemy odprężenia, odnowy, odcięcia się od przeszłości, by budować przyszłość, ale jeżeli ktoś sądzi, że zapomnimy z tego powodu o Marksie, Engelsie i Leninie, to grubo się myli. Prędzej rak zaśwista.” W bardzo podobnej tonacji barw budowy komunistycznego porządku świata, wyrażał się również inny wielkiego formatu „mąż polityczny” tamtych czasów, przywódca komunistycznych Chin – Mao Zedong, który w interpretacji sprawowanej przez siebie władzy dywagował: „każdy komunista musi pojąć tę prawdę – władza polityczna wyrasta z lufy karabinu”. Na koniec tej prezentacji fundamentów demokracji komunistycznego aparatu władzy, jeszcze jeden cytat. Tym razem, polityka „wielkiego formatu” z rodzimego podwórka – Władysława Gomułki, pierwszego sekretarza Polskiej Partii Robotniczej (dalej PPR), a następnie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (dalej PZPR), który zwierzchność „wielkiego Brata” i budowę władzy socjalistycznej pojmował wręcz, jeżeli nie jako objawioną, to co najmniej dosłowną łaskę spod najlepszego, bo komunistycznego nieba. Wyraził to nawet swoimi prostymi, acz okrutnie brzmiącymi w skutkach słowami: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy (…) Możecie jeszcze krzyczeć, że leje się krew narodu polskiego, że NKWD rządzi Polską, lecz to nas nie zawróci z drogi”.
Jak bardzo słowa te były do bólu rzeczywiste, najlepiej świadczą kolejne przykłady z okrutnych czasów powojennej polskiej codzienności, aż do czasów nam współczesnych:
a) lata 1944-1947
Okres ten, to nade wszystko słynna już rozprawa z tzw. „zaplutym karłem imperializmu”, jak chwilami nieformalnie zwano walkę z wciąż aktywnym polskim podziemiem niepodległościowym. Podziemiem, które mimo ciężkiego okresu sześciu długich wojennych lat okupacji, wciąż pozostało jeszcze ciągle żywe. Z końcem tego okresu, przeciągające się walki, ukryto w realizacji jakoby „rozwiązania problemu ukraińskiego” – walkami z narodowym podziemiem ukraińskim, jak również akcji przesiedlenia niewygodnego dla ojczulka Stalina elementu, który zamieszkiwał dawne Kresy Wschodnie, a teraz dysponował nawet „swoim wojskiem” w postaci Ukraińskiej Powstańczej Armii (dalej: UPA). Do realizacji tych „zagrażających władzy ludowej” wyznaczonych celi, użyto łącznie tylko: 47 pułków piechoty, 2 brygady artylerii ciężkiej, 18 pułków artylerii lekkiej, 5 samodzielnych dywizjonów artylerii ciężkiej, 5 pułków czołgów, 3 pułki artylerii pancernej, 3 pułki kawalerii oraz 1 pułk saperów. Ten ogrom „zbrojnego ramienia” coraz bardziej sowietyzowanej władzy, wspierały ponadto siły: Wojsk Ochrony Pogranicza, Urzędu Bezpieczeństwa i Milicji Obywatelskiej (dalej: WOP, UB, MO; łącznie około 52.800 funkcjonariuszy); Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (dalej: KBW, składał się natenczas z: 2 pułków piechoty, 14 batalionów operacyjnych, 18 batalionów ochrony oraz 13 kompanii konwojowych); oddziały Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (dalej: ORMO; około 100.000 osób).
A chodziło przecież tylko o… mniejsze zło. By po prostu wystrzelać bądź w wyszukany sposób wymordować raz na zawsze w kaźniach przepastnych więzień polskiego UB (wspomaganych rzeczowo i wydajnie sowieckimi łagrami daleko poza linią Uralu), około 10.000 osób, zaangażowanych w walkę o prawdziwą polską wolność. Oczywiście, również przy tej „okazji” zniszczyć bezpowrotnie około 2.500-3.500 członków band ukraińskich na terenach byłych Kresów. Faktycznie była to śmiertelna walka, przeciwko narastającemu sowieckiemu jarzmu „wielkiego socjalistycznego brata”. Przy tej „zamieci” oczywiście, aresztowano także dalsze około 150-200 tysięcy przypadkowych niby osób cywilnych, które skomunizowany system sprawiedliwości ubrał w oskarżenia jakoby wrogów narodu i ustroju, bądź „ludzi związanych w taki bądź inny sposób z nacjonalizmem ukraińskim”. Nagrodą główną za to szczere zaangażowanie, była „wysyłka”, na długie „fundowane wczasy” między innymi do kopalni uranu w Kowarach, na wielkie „budowy socjalizmu” w kraju i u „wielkiego brata”, lub spowodowanie, by „słuch o nich zaginął”…
b) poznański czerwiec roku 1956
Ówczesna, komunizująca jeszcze bardziej władza, „musiała” zdecydowanie i stanowczo uspokoić zbuntowane miasto. Miasto na wskroś polskie, bo z okolicy kolebki Piastów, które w sposób historycznie znaczny „burzyło przyjęty dotychczasowy socjalistyczny porządek na mapie bratnich narodów socjalistycznych”. Burzyło się, bo w okresie panowania pruskiego i niemieckiego, też „od zawsze” było zbuntowane. „starym obyczajem” (a może jednak na wskroś „nowym?”), wybrano więc znów… mniejsze zło. Do akcji użyto łącznie tylko (aż?!): 2 Korpus Pancerny w składzie 10 i 19 dywizji pancernej; 2 Korpus Armijny w składzie 4 i 5 dywizji piechoty; Oficerską Szkołę Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych; Centrum Wyszkolenia Tyłów; 10 Wielkopolski Pułk Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Komendę Garnizonu Poznań, lokalne struktury UB, MO i ORMO. Generalnie w „zwalczaniu nieposłuszeństwa wobec socjalizmu” uczestniczyło 359 czołgów, 31 dział, 6 armat przeciwlotniczych, 30 transporterów opancerzonych, 880 samochodów i 68 motocykli. Na szczególną uwagę zasługuje przy tym fakt, iż żołnierze 2 Korpusu Pancernego, pod komendą ulubieńca ówczesnego „wodza” Ministerstwa Obrony Narodowej (dalej: MON) – gen. J.Kamińskiego, tylko w czasie trzech pierwszych dni zużyli 167.775 pocisków (wszystkie kalibry broni, od osobistej do granatów ręcznych włącznie). Sam dowódca tego frontalnego ataku na… ludność cywilną Wielkopolski, za „wzorową postawę” został wyróżniony potem nominacją na dowódcę Pomorskiego Okręgu Wojskowego, a w latach 1970, znów skutecznie zaangażował się w powstrzymanie „rewolucji przeciwko ustrojowi” na Wybrzeżu. Natomiast po przeniesieniu w „zasłużony stan spoczynku”, w ramach należnego, jak by nie było profitu, został – Prezesem Zarządu Głównego Związku Kombatantów Rzeczypospolitej i Byłych Więźniów Politycznych.
Efektem podejmowanych wówczas działań, było około 73 (a może 74) zabitych i 575 osób rannych.
c) wypadki grudnia roku 1970
Destabilizacja gospodarki, zawirowania polityczne i zamieszanie społeczne okresu Grudnia 1970, znów postrzegano jako zupełnie bezpodstawny zamach „elementu wywrotowego” przeciwko najlepszej, bo jedynej, słusznej władzy socjalistycznej i jej wszechwiedzącej partii. Do akcji tej użyto, jako zupełnie, ale to zupełnie… mniejsze zło tylko łącznie (aż?!): 61.000 żołnierzy, dyslokując (czyli nakazując natychmiastowe przemieszczenie) ich z odległości nawet około 250 kilometrów od miejsca stacjonowania. W ich dyspozycji pozostawał następujący sprzęt bojowy: około 1700 czołgów, 1750 transporterów opancerzonych, 8.700 samochodów, 108 samolotów, 40 jednostek pływających Marynarki Wojennej, oraz 66 transporterów kolejowych. Stosowane środki chemiczne dla tłumienia „ruchów nic nie rozumiejącego tłumu” zużyły się zarówno ze składnic MON, jak i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (dalej MSW), do tego stopnia (a zużyto ich około 150.000 sztuk), iż trzeba było „dopożyczyć” ten właśnie artykuł, z magazynów bratniej armii Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej (dalej CSRS), oraz Niemieckiej Republiki Demokratycznej (dalej NRD). Całość akcji wspierały oczywiście znów siły MO, ORMO i Służby Bezpieczeństwa (dalej SB). Brak rzetelnej informacji jednak, ile łącznie zużyto amunicji do tej otwartej wojny z własnym Narodem… cywilami (robotnikami, kobietami, dziećmi i młodzieżą, nie licząc starców). Niestety, systematycznie fałszowane raporty, skutecznie zapobiegają do chwili obecnej odzyskania rzeczywistych danych.
Efektem tej profesjonalnej akcji sił militarnych i porządkowych – wielkiej i krwawej pacyfikacji ludności cywilnej na skalę kraju, było tylko: 45 zabitych, i około 1164 rannych i kontuzjowanych.
d) stan wojenny roku 1981
Była to ostania, wielka i najważniejsza batalia coraz bardziej chylącego się do upadku ustroju, nazywanego potocznie KOMUNĄ. To oczywiście czas otwartej i totalnej wojny domowej w Polsce. Ówczesny „wódz” polskiego systemu władzy, do tej ostatecznej rozprawy z „robolami”, a właściwie „warchołami”, wybrał po raz kolejny już „sprawdzone” wielokrotnie mniejsze zło. Rozkazał mianowicie zmobilizować wszystkie możliwe siły MON i MSW. Mało tego, podjęto również czynną mobilizację znacznej części rezerwy cywilnej na wypadek faktycznego zagrożenia wojennego (?!).
Siły użyte świadomie przeciwko własnemu Narodowi, w obronie wiecznej, bo jedynej, najlepszej, socjalistycznej władzy i jej partii, według wyliczeń Londyńskiego Instytutu Studiów Strategicznych, opierających się m.in. na danych wywiadowczych z różnych środowisk, przedstawiały się w sposób następujący. Użyte siły czysto militarne, to około 319.000 żołnierzy (około 210.000 wojsk lądowych, 87.000 wojsk lotniczych, 22.500 wojsk marynarki wojennej). Ta bezsprzecznie miażdżąca siła, miała do swojej dyspozycji tylko (aż ?!) około: 3.560 czołgów, 7500 transporterów opancerzonych, 1000 dział i wyrzutni rakietowych, 680 dział przeciwpancernych, 600 dział przeciwlotniczych, 600 rakiet przeciwpancernych, 750 samolotów bojowych, 197 śmigłowców, 4 okręty podwodne, 128 pływających jednostek nawodnych Marynarki Wojennej. Całość powyższych sił znów wspierało około 125.000 funkcjonariuszy SB, MO i Zmilitaryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej (dalej: ZOMO; wliczając w ten udział również specjalistyczne szkoły, jak i jednostki administracyjno-gospodarcze). Ponadto znaczną siłę stanowiła masa oddziałów WOP, ORMO oraz Nadwiślańskich Jednostek Wojsk MSW, których łącznie było około 300.000 żołnierzy. I to wszystko znów tylko przeciwko… uzbrojonym w pałki i kamienie robotnikom, kobietom, dzieciom, młodzieży i starcom.
Dla wykrystalizowania pełnego obrazu tego faktu i towarzyszących mu zdarzeń, należy wyjaśnić, że siły MON oraz MSW, dodatkowo powiększyły tę mobilizację siły militarnej, za pomocą „wstrzymania w dalszej służbie” rocznika, podlegającego zwolnieniu do rezerwy w okresie jesieni roku 1981. Dodatkowym „asem w rękawie” ówczesnego „wodza”, było również zmilitaryzowanie (ponadto dodatkowa „cicha mobilizacja” w resortach siłowych) około 1.300.000 osób, czekających na sygnał natychmiastowego „powołania do odbycia służby wojskowej”.
Efekt końcowy, niestety do chwili obecnej jest wciąż dalece ukryty i właściwie niewiadomy. Jeżeli wierzyć i tak w pełni zafałszowane raporty składane z obowiązku dla zwierzchników, które znacznie później i w bardziej „przystępnej formie” podano dla wiedzy społeczeństwa, to w bezpośrednich działaniach interwencyjnych i prewencyjnych, zabito tylko… kilkanaście osób. Dokumenty niestety „na zawsze” milczeć natomiast będą, ile osób mogło umrzeć wynikiem „pobicia przy okazji”, „bestialstwa przesłuchań” stróżów reżimu, „zaginięciu z rąk nieznanych i nigdy nie ujętych sprawców”…

Wiele ze znanych obecnie postaci współczesnego nam życia politycznego i społecznego, przystało później na zaproponowaną przez Okrągły Stół i pierwszego polskiego premiera z „wolnych wyborów” – Tadeusza Mazowieckiego, tzw. grubą kreskę. Oddzieliło sobie w ten sposób jakoby życie z pogranicza dwóch ustrojów społeczno-politycznych „starego” i „nowego” w pełnym przemian kraju: Polsce lat 1945-1989, jak również Polsce lat 1990-nadal. Czyż jednak da się ten właśnie fakt ten tak po prostu pogodzić w przeciętnym polskim umyśle? Chyba ciągle jednak nie bardzo. Może dlatego wciąż trwają nawarstwiające się chwilami spory, a nawet całkiem poważne zadrażnienia, w stosunku do pewnych osób, zdarzeń i całego ciągu postępowania. Jako zupełnie negatywny przykład tego rozdrażnienia, można w tym miejscu zacytować chociażby pewien, zupełnie wytarty i całkiem pusty slogan, odbijający się jeszcze ciągle echem wśród sfrustrowanego, choć dojrzałego już dziś pokolenia: „Komuno wróć”.
Czyż historia tych dwóch prostych słów, ma swój jakiś głębszy podtekst? Zapewne tak, ale generalnie znajduje odniesienie tylko dla dwóch typów myślenia i rozumowania. Pierwszy z nich, to zapewne ludzie, którzy z tych bądź innych względów, zostali pozbawieni lub sami nierozważnymi decyzjami pozbawili się w poprzednim okresie wykształcenia, praktycznej wiedzy życiowej, a co za tym idzie, właściwej dzisiaj pozycji społeczno-ekonomicznego statusu odpowiedniego poziomu życia. Druga grupa, jest jeszcze bardziej uboga w logikę niż pierwsza. Składają się na nią nie tylko tzw. „wyrzutki społeczne” i szeroko rozumiany „margines społeczny”. Ten sam, który dzięki „ochłapom” z komunistycznego stołu, mógł zawsze liczyć na wciąż litościwą, i dzieloną „po uważaniu” opiekę socjalną, za świadczone „przy okazji” usługi dla władzy. Opiekę, która nauczała, że podstawą socjalistycznego społeczeństwa, pozostaje daleko rozumiana „integracja” wspólnego uskuteczniania ciągłego picia alkoholu z byle okazji, wiecznego wzajemnego zabawiania towarzyskiego, a przy tym tolerancji dla nieudolności władzy wybieranej w „szemranych wyborach tych, co liczą głosy, a nie je wrzucają”. (Swojego czasu ojczulek Stalin wspomniał, że nie ważne jak ludzie głosują, ważne za to, kto liczy głosy…; dzięki takiemu postrzeganiu problemu, zdarzyło się, iż w jednym z okręgów ZSRR na niego właśnie padło 2,5 razy więcej głosów, niż mieszkało tam ludzi, ale… może tak bardzo kandydat przypadł im do gustu, że głosowali podwójnie?! – skomentował ten fakt później sam zainteresowany).
Wybierano władzę, zawsze według z góry ustalonego „klucza partyjnego”, a nie profesjonalnej znajomości rzeczy. Stąd Władysław Gomułka np. uważał, że inteligencja zaczyna się od siedmiu klas, ponieważ on tylko tyle (aż tyle?!) skończył. Zdecydowanie do drugiej z wymienianych grup, „od zawsze” zaliczała się również wcale pokaźna grupa wszelkiej „maści i odmian” cwaniaków, kombinatorów oraz amatorów „łatwego życia”. Oni właśnie dzięki swoim kobietom (nierzadko z płaczem i dzieckiem na ręku), a nawet zupełnie przypadkowym ludziom, także mogli otrzymać zapomogę i wsparcie socjalne, by jakoś „przeżyć do pierwszego”. Władza w podzięce, budowała za to bloki mieszkalne „z wielkiej płyty”, by łatwiej było podsłuchiwać, podpatrywać i obserwować, a więc i kontrolować o każdej porze dnia i nocy, oraz poprzez usłużnych ustrojowi „miłośników ojczyzny” własnych obywateli. Dzięki temu, toczące się „leniwie” życie społeczne, jako socjalistyczne współtworzenie wszechobecnego, bo wciąż zalecanego kolektywu, zdawało się bardziej znośne, by nie powiedzieć – łatwiejsze.. I znów wszystko tylko za pośrednictwem wyboru jedynie mniejszego zła…
Zmiany społeczne, oraz słynna już Jesień Narodów roku 1989, zmieniła niestety większość panujących stereotypów , które do tej pory mniej lub bardziej „dawały radę”. Zmiany następują jednakże bardzo wolno. Nic nie dzieje się z dnia na dzień. Na to trzeba lat, o ile nie pokoleń… Tym bardziej, że obecne młode pokolenie już całkiem inaczej postrzega świat, a w nim swój kraj i wartości (o ile w obecnym mniemaniu jeszcze w ogóle takie funkcjonują, poza wszechwładną „kasą”). Nie mniej, faktyczne zmiany są niezbędne i konieczne, ale właśnie dzięki połowicznym wdziękom grubej kreski (brak faktycznej, rzetelnej i rzeczywistej dekomunizacji oraz lustracji wszystkich środowisk), pewni ludzie, przez kolejne 25 lat robili nam skutecznie „sieczkę z mózgu”. Dla przykładu „wódz absolutny”, użył kiedyś takiego swojskiego określenia: „Uważam, że mam <prawa autorskie> do dzisiejszej Polski”. Czyżby znowu wybrał jednak mniejsze zło?! Doskonale wiedział co, do kogo i o czym mówi. Był faktycznie i wszechstronnie uniwersalny, co najmniej z dwóch powodów:
a) pełniąc funkcję zwierzchnika polskich sił zbrojnych, co najmniej dwukrotnie skierował z pełną świadomością (a więc i odpowiedzialnością) polskiego żołnierza i wszelkie osoby z resortów siłowych przeciwko własnemu Narodowi (?!), przyzwalając na użycie ostrej amunicji – a więc… z legalnym prawem do zabijania
b) jako wódz i generał, był jedyną (jak dotąd) osobą, która zdołała skupić w swych rękach najprawdziwszą władzę absolutną (był pierwszym sekretarzem partii; pełnił funkcję ówczesnej głowy państwa; był niepodzielnym zwierzchnikiem wszystkich sił zbrojnych w kraju, z prawem decyzji podległych jemu wszystkich resortów siłowych; pozostawał przewodniczącym Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego – a więc organu decydującego o życiu, śmierci i istnieniu wszystkich obywateli ówczesnej Polski).
Ponadto jako człowiek, „wódz” zawsze i wszędzie przypominał swoją idealistyczną koncepcję życia (z lat 1987):
„…moją świadomość, mój światopogląd ukształtowała partia. W jej szeregach znajduję najgłębszy sens służenia socjalistycznej Polsce… (…)
…socjalizm stanowi przecież etap na drodze do komunizmu. Jest więc ze swej natury ustrojem, który się rozwija, zmienia. Życie to potwierdza (…)
…w Polsce w latach 1980-1981przeciwnik głosił hasło: socjalizm jest niereformowalny. Życie pokazuje, że jest reformowalny, że ma ogromne, dotąd niewykorzystane rezerwy. Na odwrót – oczywista staje się niereformowalność kapitalizmu…
…A co do moralnej odpowiedzialności. Tak, to był ogromny ciężar. Proszę jednak nie oczekiwać ode mnie opisu „wewnętrznego monologu”. Czytałem wiele pamiętników i zawsze raziło mnie to obnażanie własnego, z reguły bardzo mądrego i wzruszającego „ja” – post factum. Dla mnie wówczas sprawą podstawową było ocalenie kraju w sposób pozwalający na uniknięcie ofiar, a zwłaszcza przelewu krwi. Wiem, jak wielu ludzi osądzało mnie surowo za wprowadzenie stanu wojennego. Ale wiem również, że niemało niecierpliwych, krytycznych sądów dotyczyło jego, jakoby zbyt późnego wprowadzenia (…)
…Z kolei wcześniejsze zastosowanie tych środków, zanim znaczna część społeczeństwa zrozumiała ich konieczność, zanim uświadomiła sobie, co znaczą słowa „targanie po szczękach”, jak też „bój to będzie ich ostatni” byłoby woluntarystycznym awanturnictwem (…).
Do końca swoich dni również, zanim jako skruszony i wciąż najtajniejszy głęboko wierzący chrześcijanin, a więc i grzesznik, uzyskał wreszcie odpuszczenie ze strony Kościoła. Szkoda tylko, że za wiarę w mundurze polecał wcześniej stosować bezwzględne represje. Karmił nas „wódz” iście bezwzględną i niemalże przymusową koniecznością, a nawet wręcz potrzebą wprowadzenia „stanu wojennego”. To stanowiło jego życiową puentę zastosowania właśnie jedynie owego… mniejszego zła. On musiał…, chciał się jawić prawdziwym obrońcą kraju od „sowieckiej interwencji na ziemie polskie”…, a może… zasłużyć na stopień – marszałka Polski, obronić swoją ukochaną partię, a w niej swoje niezaprzeczalne, niepodzielne i jedyne zwierzchnictwo własnej władzy absolutnej…? Fakty jednakże, pozostają miażdżące, co na ten temat wyrazili sowieccy przywódcy tamtego okresu:
• Jurij Andropow (dyplomata; szef KGB; członek Biura Politycznego KC KPZR; sekretarz generalny KC KPZR w latach 1982-1984) – Nie możemy ryzykować. Nie zamierzamy wprowadzać wojska do Polski. To słuszne stanowisko i musimy przestrzegać go do końca.
• Andriej Gromyko (ekonomista; członek Biura Politycznego KC KPZR; minister spraw zagranicznych ZSRR; przewodniczący Rady Najwyższej ZSRR w latach 1985-1988) – Nie może być żadnego wprowadzania wojsk do Polski. Myślę, że w tej sprawie możemy dać polecenie naszemu ambasadorowi, by udał się do Jaruzelskiego i go o tym poinformował.
• Dmitrij Ustinow (marszałek ZSRR; minister obrony ZSRR) – Jeżeli chodzi o to, że rzekomo towarzysz Kulikow mówił coś, o wprowadzeniu wojsk do Polski, to mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że tego Kulikow nie mówił.
• Michaił Susłow (kontrolował ideologię partii, propagandę i kulturę; pułkownik ZSRR) – Myślę, że mamy tu wszyscy wspólny pogląd, że nie może być mowy o żadnym wprowadzeniu wojsk.
• Wiktor Griszyn (I sekretarz KPZR w Moskwie) – O wprowadzeniu wojsk nie może być nawet mowy.
• Konstantin Czernienko (sekretarz generalny KC KPZR w latach 1984-1985) – …linia naszej partii, Biura politycznego KC wobec wydarzeń polskich, sformułowana w wystąpieniach Leonida Iljicza Breżniewa, w decyzjach Biura Politycznego jest całkowicie słuszna i nie należy jej zmieniać.

Puentą ostateczną pozostaje pewne i nie do końca zupełnie jasne, zacietrzewienie niektórych grup społeczno-politycznych obecnego czasu w polskiej ziemi. One bowiem korzystając głównie z niewiedzy podyktowanej zobojętnieniem młodego pokolenia, choć nie tylko młodego, próbują czasami „na siłę” forsować nawet obecnie, jakoby dobrowolne oddanie władzy przez komunistów w ręce Solidarności. Chodzi oczywiście znów o zakłamanie oblicza, z którego wywodził się i „wódz”. Przecież tak naprawdę nigdy nie otrzymał on władzy ani z rąk Narodu, ani jego faktycznych i najprawdziwszych przedstawicieli. Sięgnął po nią sam, bezwzględnie, bezczelnie i siłą nie zawsze świadomego do końca żołnierza, milicjanta, bądź nawet zmilitaryzowanego obywatela…

Literatura pomocnicza:
– Albert A., Najnowsza historia Polski 1918-1980, Polonia 1989.
– Bereś.W., Skoczylas J., Generał Kiszczak mówi… prawie wszystko, Warszawa 1991.
– Berger M.E., Jaruzelski, Kraków
– Jaruzelski W., Przemówienia, t.1-8, Warszawa 1983-1990.
– Jaruzelski W., Stan wojenny. Dlaczego…, Warszawa 1992.
– Piecuch H., Czas generałów, Warszawa 2000.
– Piecuch H., W.Jaruzelski. Ból władzy, Warszawa 2001.
– Piecuch H., Byłem gorylem Jaruzelskiego. Mówi szef ochrony generała i inni…, Warszawa 2001.
– Szymczak M.(red.), Słownik języka polskiego, t. 1-3, Warszawa 1978-1981.
– Walichnowski T.(red.), Ochrona bezpieczeństwa państwa i porządku publicznego w Polsce 1944-1988, Warszawa 1989.

Komentarze

  1. Małgośka pisze:

    No proszę. Autor plus 5.

Odpowiedz na „MałgośkaAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.